27 cze 2016

Rozdział 1: Dziadek Tony

Manhattan, marzec 2013


Dziś był ten dzień.
A mianowicie, dwudziesty czwarty marca. Frances brała ślub, który planowała od tak dawna. Była nim przejęta aż do tego stopnia, że zdarzyło jej się poprosić Melody o pomoc. Znaczy, oczywiście, to nie tak, że siostra panny młodej była aż taką sierotą, że nie umiała nawet pomagać. Ale powinniście wiedzieć, że młodsza panna Welch nie była nawet poproszona o to, by być druhną na ślubie swojej jedynej siostry. Właściwie, nigdy nią na żadnym ślubie nie była (druhną w sensie, bo siostrą była i będzie). W każdym razie... Zapraszano ją na wesela, ale jakoś nigdy nie zwracano na nią uwagi. Robili to jedynie dlatego, bo tak wypada, a Melody była jedynie obserwatorem, jakby po całej zabawie miała zdać relacje tego co się działo i jak wszystko wyglądało (tak też i czasem robiła). Powinniście też wiedzieć, że to nie tak, że Melody Welch była niczym brzydula wyciągnięta z serialu emitowanego na FOXie. Melody była prawie tak samo piękna, jak swoja starsza ciemnowłosa, długonoga i zgrabna siostra. Miała również poczucie stylu, w pewnym stopniu również klasę i elegancję. Ale nie miała tego, co miała Frances kochającego mężczyznę, oddanych przyjaciół, ambicję, sukcesy zawodowe i... szczęście.
Welch była w oczach innych życiową sierotą. W przeciwieństwie do swojej siostry nie pracowała w wielkiej korporacji, nie była zapraszana na bankiety, nie spędzała weekendów w ekskluzywnych restauracjach ani nie wyjeżdżała do ciepłych krajów podczas urlopów. Odkąd pamięta, nawet w liceum ją pomijano. Od zawsze żyła w cieniu swojej siostry. W końcu co się dziwić? Melody od ukończenia szkoły pracowała w bibliotece. Dla przeciętnego człowieka zarabiała trochę atrakcyjną sumkę, ale w porównaniu z Frances przypominało to kroplę w oceanie. Nigdy nie była w związku, który trwałby dłużej niż dwa miesiące i już dawno straciła nadzieję, że pewnego dnia i ona weźmie ślub. Melody nie miała nawet samochodu! Mogła go kupić, bo od paru długich lat odkładała pewną sumę pieniędzy. Ale nie miała zamiaru tego zrobić, bo to na coś bardziej spektakularnego.
Ale Melody była marzycielką. Pomimo wszystkich porażek, wciąż czekała na lepsze życie. Wierzyła, że w końcu jej się uda, nawet jeśli nie tego dnia. Bo tego dnia był dzień Frances. Dzisiaj marzyła jedynie o tym, by jej siostra była jeszcze bardziej szczęśliwa.
I wiedziała, że tak właśnie będzie.


Frances zorganizowała swój ślub tak jak marzyła już od czasów dzieciństwa w jednym z najlepszych manhattańskich hoteli, elegancko i z przepychem, jak na prawdziwą damę przystało. Zjawiło się ponad dwieście ludzi, co wprawiło Melody w lekkie zakłopotanie (i rozmyślenia, dlaczego? Po co? Z jakiego powodu aż tylu gości?). Nie znała większości osób i czuła się z lekka wyobcowana. Wesele trwało już parę dobrych godzin, a ona już marzyła o tym, by stąd zniknąć. Jej siostra zapewne nie zauważyłaby jej nieobecności, bo zachowywała się jakby nawet nie miała pojęcia o jej obecności. Melody mogłaby w każdej chwili wstać i wyjść, ale niestety nie mogła przez rodziców i  niejakiego Erica, którego buzia właściwie nie zamknęła się ani na chwilę od momentu, kiedy się do niej dosiadł. Chociaż był całkiem przystojny, to słuchało się go ciężko, bo idiota jakich mało. Szkoda, że nie miała zatyczek do uszu, przydałyby się.
Przepraszam, ale… Muszę do powiedziała nagle, przerywając jego jakże interesującą historię o tym jak dostał swój pierwszy samochód w wieku trzynastu lat. Prawdę mówiąc, już nie wytrzymała. Słuchanie kogoś tak głupiego od ponad godziny naprawdę było męczące.
Dobrze, to będę czekać uśmiechnął się.
Pewnie odparła od niechcenia, po czym szybko wstała i ruszyła w stronę łazienki. Prawdopodobnie nie wyjdzie stamtąd aż do momentu, kiedy nastanie oficjalnie późny wieczór. Czyli jeszcze troszkę. Szybko zleci. Wytrzyma. Już weszła do łazienki, trochę tu posiedzi w samotności i…
Melody? O mamo, Melody, cześć!
... Albo i nie.
Och. Witaj, Ellie! Miło cię widzieć! przywitała się. Myślała, że na tym się skończy, ale niebieskooka blondynka wyściskała ją i to w dodatku tak mocno, że Welch miała wrażenie jakby zaraz jej płuca miały pęknąć. Ellie była dawną koleżanką z liceum, z którą rozmawiała ostatnio… No, w liceum. Nie żeby narzekała. Właściiwie cieszyło ją to bardzo, bo była irytująca i nigdy jej nie lubiła.
Co ty tutaj robisz? zapytała, z uśmiechem na twarzy W sensie ogólnie, nie w łazience.
No wiesz, moja siostra właśnie wychodzi za mąż. Wypadało się zjawić odpowiedziała, zastanawiając się czy Ellie faktycznie dalej jest taka, no cóż, głupia.
Wybacz, jestem po prostu w szoku. Frances mówiła, że od paru lat mieszkasz w Chicago i masz swoją księgarnię. Mówiła, że nie zjawisz się na ślubie, bo coś ci ważnego wypadło… Ale widzę, że jednak ci się udało! Wspaniale! uśmiechnęła się szeroko Świetnie, że tak super ci w życiu idzie. Szczerze to wątpiłam, że osiągniesz takie sukcesy, ale najwidoczniej się myliłam. Zwracam honor! Gratuluję! dodała. Melody stała jak wryta.
Jasne, dziękuję. Jak widać, dla chcącego nic trudnego uśmiechnęła się lekko. Było jej przykro. Okropnie przykro, bo uświadomiła sobie, że jej własna siostra się jej wstydzi. To chyba najgorsze co mogło się w jej życiu wydarzyć.
Wszystko okay? zapytała Ellie, przyglądając się blondynce.
Pewnie uśmiechnęła się szeroko.
W ogóle stoimy w tej łazience jak jakieś wariatki! Chodźmy się bawić! roześmiała się, chwytając Melody za rękę i chcąc wyjść z łazienki. W ostatniej chwili Welch oswobodziła dłoń z uścisku Ellie i zatrzymała się. Kobieta spojrzała na nią, marszcząc brwi.
Zaraz do ciebie dołączę oświadczyła Melody, uśmiechając się lekko. Tak naprawdę nie miała takiego zamiaru, chociażby w tym momencie, ale małe kłamstwo dla dobra sprawy nie zaszkodziło jeszcze nikomu.
Ellie przytaknęła, po czym od razu wyszła z łazienki, zostawiając Melody samą. Blondynka odetchnęła z ulgą, przymrużając oczy. Odwróciła się i spojrzała na swoje odbicie w lusterku. Czy faktycznie od zawsze była gorsza od Frances? Racja, żyła w jej cieniu odkąd tylko pamięta, ale nigdy nie czuła się w jakikolwiek sposób… Kiepska czy mniej znacząca. Rodzice zawsze darzyli je obie tak samo silną miłością i poświęcały im tyle samo uwagi. W czasach szkolnych, choć Melody nie należała do tej popularnej grupy, miała swoich przyjaciół, którzy uwielbiali ją taką jaką jest. Frances zawsze podobała się chłopakom, ale Melody również. W każdej dziedzinie obie sobie radziły. Tak, to prawda, że starsza córka państwa Welch miała większe powodzenie w życiu… Ale Melody nigdy się z nią nie porównywała, bo wiedziała, że obie są inne. Najwidoczniej jednak to Frances spostrzegała ją jako gorszą. I to chyba bolało najbardziej że jedyna siostra, którą traktowała jak przyjaciółkę, podcięła jej skrzydła.
Odkręciła lekko kurek, z którego zaczął płynąć strużek zimnej wody. Jej drobne dłonie powoli zaczynały zmieniać swoją temperaturę, aż po dłuższej chwili stały się zimne. Nawet gdyby miała zaraz stracić w nich czucie, Melody nie zareagowałaby. Jej myśli wciąż kręciły się wokół rozmowy z Ellie, która miała miejsce przed paroma minutami. Cóż za parodia - dowiedzieć się podczas wesela twojej siostry o tym, że się ciebie wstydzi od dawnej “koleżanki” z liceum i to w łazience. Czysty absurd. Doprawdy, Welch nie wiedziała czy ma płakać czy się śmiać. A może te obie czynności równocześnie? Cóż za ironia losu. Dwudziesty czwarty marca 2013 roku, najważniejsza data dla Frances, a najgorszy dzień w życiu Melody. A jednak to prawda, że życie czasem lubi z kogoś zakpić.
Blondynka została wyrwana z myśli i od razu poczuła bolesny dyskomfort w dłoniach, kiedy muzyka ustała. Szybko zakręciła kurek, po czym nie fatygując się tym, by wytrzeć sobie ręce, wyszła z łazienki.
Nikt nie tańczył. Jedni siedzieli, drudzy stali. Na scenę wszedł starszy mężczyzna, osiwiały, z równie siwą, gęstą brodą. Na nosie miał czarne, modne w obecnych czasach okulary. Ubrany był w elegancki, szary garnitur. Na jego twarzy malował się charakterystyczny grymas. Oczywiście, nie był to nikt inny jak jej ukochany dziadek, Anthony Welch. Pomimo podeszłego wieku, bowiem miał już prawie siedemdziesiąt lat, trzymał się naprawdę dobrze. Melody zawsze fascynował fakt, że wciąż czuł się jak dwudziestolatek i wyraźnie widać to było zarówno w jego zachowaniu, jak i aparycji. Jej samej trudno byłoby nawet uprawiać jogę, kiedy jej dziadek wciąż uprawiał sporty. Jak była młodsza, była wręcz przekonana, że korzystał z jakichś nadprzyrodzonych mocy (ale to był ten etap, kiedy była zafascynowana książkami fantasy i jej wyobraźnia brnęła nieco zbyt daleko). Tak czy inaczej, marzyła o tym, by na starość być właśnie taka jak jej dziadek.
Na jej twarzy od razu zagościł uśmiech. Dziadek Tony będzie przemawiał, czyli szykuje się coś naprawdę ciekawego.
Witam was wszystkich, młodzi i starzy rozpoczął, rozglądając się dookoła Witam was w ten wspaniały dzień, bo w dzień niezwykły dla mojej ukochanej wnuczki, Frances ciągnął, od razu kierując wzrok w stronę panny młodej. Na twarzy Frances malował się szeroki uśmiech Witam was, choć nie znam większości przybyłych tutaj gości. Prawdopodobnie wy znacie mnie, bo kto nie zna Anthony’ego Welcha? wyprostował się, marszcząc czoło. Melody pokręciła głową, śmiejąc się w duchu. Cały dziadek. Musiał podkreślić wartość swojego nazwiska i ogólnie swojego istnienia Ale naturalnie stoję na tej scenie nie po to, by uświadamiać wam, że jestem geniuszem i dzięki temu milionerem. Stoję dlatego, bo to naprawdę wyjątkowy dzień dla Frances, dla Johna, dla mojej rodziny, dla rodziny pana młodego i właściwie dla nas wszystkich, również dla mnie. W zasadzie, szczególnie dla mnie. Widzę na waszych twarzach, moi drodzy, szerokie uśmiechy. Mam nadzieję i głęboko wierzę, że są one szczere. Ale uwierzcie mi, nikogo uśmiech z przybyłych tutaj osób nie będzie tak szczery, jak rozpierająca mnie radość, duma i wzruszenie. To właśnie dziś uświadomiłem sobie, że moja wspaniała Frances wyrosła na cudowną kobietę, córkę, wnuczkę i żonę, a niedługo również i matkę uśmiechnął się, patrząc w stronę brunetki. Frances patrzyła w stronę swojego dziadka już ze łzami w oczach John, nawet nie wiesz jakim jesteś szczęściarzem, że to właśnie moja wnuczka została twoją żoną uśmiechnął się szeroko, na co blondyn odpowiedział mu tym samym, patrząc na swoją ukochaną Spójrzcie tylko na nich, a będziecie wiedzieć kim są ludzie szczęśliwi. Spójrzcie, a zobaczycie wzór prawdziwej miłości. Tego dnia każdy z nas powinien czuć się nie tylko szczęśliwy, ale również zainspirowany. Nasza para młoda znalazła sens swojego życia. Powinni być dla was motywacją i inspiracją ku temu, by zrobić to samo zauważył, tym razem patrząc prosto w stronę Melody. Welch wyprostowała się i słuchała uważnie dziadka Jesteście dzisiaj przepełnieni radością widząc parę młodą, prawda? goście zaczęli przytakiwać z uśmiechem Bądźcie tacy zawsze! roześmiał się, patrząc dookoła A w szczególności wy, moi kochani spojrzał w stronę Frances i John’a Niech ta radość, miłość i szczęście nigdy was nie opuszcza. Życzę wam tego z całego serca zakończył z błyskiem w błękitnych oczach, po czym zaczął bić brawo, a reszta szybko się do niego dołączyła.
Melody stała dalej w tym samym miejscu. Przemowa dziadka była poświęcona tak naprawdę parze młodej z naciskiem na Frances. Była jego pierwszą wnuczką, dlatego zawsze kochał ją szczególnie. Poza tym to był dzień jej ślubu, więc przemówienie musiało być skierowane do niej. Aczkolwiek w jakiś dziwny sposób Melody znalazła w nim coś dla siebie. “Tego dnia każdy z nas powinien czuć się nie tylko szczęśliwy, ale również zainspirowany. Nasza para młoda znalazła sens swojego życia. Powinni być dla was motywacją i inspiracją ku temu, by zrobić to samo”. Miał rację. Melody musiała coś zrobić ze swoim życiem. Pokazać sobie, Frances i innym, że potrafi. Nareszcie zacząć naprawdę żyć. W jednej chwili olśniło ją. Słowa dziadka uderzyły w nią jak piorun. Uśmiechnęła się szeroko, jej źrenice rozszerzyły się jakby była pod wpływem narkotyków. Ale chyba właśnie tak zresztą czuje się człowiek, który postanawia być w końcu prawdziwie szczęśliwym, racja?
Trzymając mocno swoją kopertówkę, ruszyła prosto w stronę wyjścia. Zbiegła schodami w dół, trafiając niezwykle szybko na parter. Hotelowy główny hol był przepełniony ludźmi, których biegiem zaczęła mijać. Na niektórych ludzi wpadała, zakłócając względny porządek i rzucając wesołe “przeprasza”, by w końcu wyjść z hotelu.
Stanęła. Spojrzała w niebo. Słońce już zachodziło, zbliżał się wieczór. Nie wiedziała jaka jest godzina, nie wiedziała gdzie idzie i co właściwie chce zrobić. Ale była przekonana, że nie chciała być tam na górze. Nie chciała oglądać pary młodej ani znosić Erica. Nie chciała tkwić w tym marnym punkcie. Był to dwudziesty czwarty marca, pozornie dzień Frances. Ale tego dnia ktoś się rodził, a ktoś inny umierał. Ktoś walczył o życie, a ktoś inny je sobie odbierał. Tego dnia ktoś dostał awans, a ktoś nareszcie uwolnił się od gównianej pracy. To nie był tylko dzień Frances, nie tylko ona tego dnia była szczęśliwa. Tak samo niekoniecznie każdego rozpierała radość. Tego dnia ktoś mógł cierpieć ze smutku, tak jak przed parunastu minutami Melody Welch. To miał być jej najgorszy dzień w życiu. Właśnie, miał. Jednakże to od niej zależało czy tak właśnie będzie.
Dwudziesty czwarty marca szepnęła do siebie samej.
To właśnie tego dnia wydarzy się to wyczekiwane z utęsknieniem coś bardziej spektakularnego.